Dzień dobry, napisałem książkę, chcę ją wydać. Historia pisarza – debiutanta

żurnalista

Jako kilkuletnia dziewczynka bała się ludzi (nawet członków rodziny, którzy przychodzili w odwiedziny), więc kiedy dorosła, postanowiła zawodowo się z ludźmi kontaktować i studiować dziennikarstwo. Interesuje się sportem, zwłaszcza siatkówką. Kiedyś potrafiła nawet wymienić daty urodzenia siatkarzy, którzy w 2006 roku zostali wicemistrzami świata. Wciąż obiecuje sobie, że obejrzy wszystkie filmy z pierwszej setki rankingu Filmwebu i zapisze się na kurs tańca. Dużo czyta (w szczególności literaturę faktu) i jeszcze więcej mówi (nawet niepytana). Choleryczka. Można ją udobruchać sernikiem i wszystkim, co ma w sobie jabłka.

 5 min. czytania
 0
 133
 28 listopada 2015
fot. archiwum Michała Cieczko
Jednym zdaniem: Tylko u nas autor szczerze opowiada o kulisach wydania w Polsce pierwszej książki.

Jako dzieciak czytał po nocach. Potem sam zaczął pisać. Pierwsza książka – stworzona w gimnazjum – leży w szufladzie, nie udała się, za dużo w niej naleciałości z innych autorów. Druga właśnie trafiła do księgarń. – Do poprzedniej soboty, kiedy mogłem ją wziąć w ręce, nie wierzyłem, że ona naprawdę będzie – opowiada Michał Cieczko, świeżo upieczony pisarz.

Na początku wierzył w wenę. Przestał, bo przerwy w pisaniu były za długie, a do tego zauważył, że rozdziały, powstające w przypływie natchnienia, są nierówne. Wtedy narzucił sobie dyscyplinę: jedna, dwie strony dziennie, bez usprawiedliwień. Żeby poświęcić się skończeniu powieści, zrezygnował z pracy (zajmował się kolportażem lokalnych gazet w Toruniu). W połowie 2014 roku „Alastors: człowiek zza Słońca” był skończony. Wreszcie – chciałoby się rzec, bo Michał zaczynał niemal trzy lata wcześniej. – Przez ostatnie pół roku, jak już wiedziałem, że chcę się za to poważnie zabrać, napisałem ok. 70 proc. obecnej książki. Miałem już wszystko rozpisane, trzeba było tylko wypełnić stworzone ramy – wyjaśnia autor. Ma 25 lat, żonę, za sobą pięć lat studiów dziennikarskich i chwile zwątpienia.

Lekcja cierpliwości

Michał uwielbia fantastykę, ale jak zaczynał pracę nad „Alastorsem”, uznał, że tworzenie fabuł w stylu Tolkiena jest dla ludzi zbyt ciężkie. – Dlatego bardziej poszedłem w stronę „Wiedźmina” czy „Gry o tron”. W mojej książce pojawia się dużo wątków: ze świata rzeczywistego, z postapokalipsy, a nawet z Polski szlacheckiej z XVII wieku. Nie ma biegających elfów, kopiących krasnoludów i latających smoków – opowiada.

Kiedy skończył pisanie, dał książkę znajomej korektorce, potem żonie (która cały czas w niego wierzyła i go wspierała), rodzicom , znajomym. Zbierał opinie. Kiedy uznał, że powieść jest gotowa, stworzył listę wydawnictw, które kiedykolwiek wydawały fantastykę. Pomogła mu w tym mama, która w Brodnicy – rodzinnym mieście Michała (ok. 30 tys. mieszkańców, województwo kujawsko-pomorskie) – prowadzi księgarnię. – W styczniu zacząłem wysyłać książkę. Trafiła do ok. 30 wydawnictw. Jeśli mi w ogóle odpisywali, to tyle, że nie wydają debiutantów. Trochę straciłem wiarę. Myślałem, że kiepsko piszę i dlatego nikt się moją książką nie interesuje – przyznaje.

Połączony z Wiedźminem i Harrym Potterem

W lipcu przyszła pierwsza pozytywna odpowiedź – z Wydawnictwa Witanet ze Starego Miasta za Koninem. Michał sprawdził wiarygodność oficyny i podjął decyzję: wydajemy. Zaczęło się dopinanie szczegółów: ustalenie, czy książka pojawi się tylko jako e-book, czy też w wersji papierowej, wybór okładki, papieru i korekty (może być taka z wydawnictwa i profesjonalna, za którą trzeba dodatkowo zapłacić), określenie nakładu i tego, w jakich sklepach powieść będzie dostępna. Kiedy przedyskutowano wszystkie formalne sprawy, trzeba było podpisać stosowne dokumenty. – Umowa z pisarzem jest bardzo ogólna. Są w niej informacje o zakazie sprzedaży książki poza wydawnictwem, liczbie egzemplarzy, które dostanie autor, przysługujących mu prawach autorskich i sposobie finansowania. Bo debiutantów wydaje się ze współfinansowaniem, tzn. że ja jako autor płacę za każdy egzemplarz książki, który jest wydrukowany. W moim przypadku to było 40 proc. kosztów – wyjaśnia Michał.

Autor koncepcji okładki jest sam autor książkifot. archiwum Michała Cieczko

Po podpisaniu umowy przyszedł czas na korektę. Była profesjonalna, z trzema czytaniami – trwała ponad miesiąc. Zajmowali się nią Bożenna i Janusz Sigismundowie, którzy wcześniej sprawdzali m.in. sagi o Wiedźminie i Harrym Potterze. Autor musiał za nią dodatkowo zapłacić, ale – jak wyjaśnia – nie chciał, żeby w jego pierwszej książce pojawiły się babole.

Fajna książka zostaje w głowie

Na 25 listopada 2015 roku wyznaczono kolejną datę końca świata. Tak odczytano przepowiednię Nostradamusa. Miało dość do wielkiej katastrofy, która zniszczy Ziemię. Zagłady znów udało się uniknąć. Michał zapamięta ten dzień z zupełnie innego powodu – to wtedy – w Brodnicy – odbyła się premiera jego literackiego debiutu. – Bałem się, że nikt nie przyjdzie, mimo że były plakaty na mieście i informacje w lokalnych mediach. Zapraszałem też znajomych – osobiście. Pojawiło się naprawdę dużo ludzi, w tym sporo takich, których nie znałem. Kupowali książki, prosili o podpis, rozmawiali. Jedna pani wzięła pięć egzemplarzy, dla całej rodziny – opowiada Michał.

Na pytanie, jak to jest wziąć do ręki swoją książkę, uśmiecha się. – Nogi się uginają, ale jest satysfakcja, równa temu, jak ktoś przeczyta i powie, że powieść mu się podobała. Dla mnie fajna książka to taka, która zostaje po przeczytaniu w głowie, po której czujesz niedosyt. Jak teraz googluję i sprawdzam na forach opinie o mojej powieści, to takich szukam najbardziej – przyznaje autor.

Jeśli po lekturze pojawi się niedosyt, dobra wiadomość: Michał zaczął pisać drugą część. Na razie ma ok. 20 proc. treści.

Co najbardziej liczy się w CV?

Ile kosztuje autora wydanie debiutu literackiego? – Mniej niż wesele – śmieje się Michał. On przeznaczył 5 tys. złotych. Żeby wyjść na zero, musi sprzedać około tysiąc egzemplarzy. Pierwszy nakład „Alastorsa” to 400 sztuk. Michał ma nadzieję, że wszystkie zejdą do końca roku. Jeszcze w grudniu czeka go spotkanie autorskie – także w rodzinnej Brodnicy. A potem? Kto wie?

Obecnie jest bezrobotny. Ostatnio pracował dorywczo: był kierowcą i pracownikiem stacji benzynowej. Chciałby znaleźć posadę w jakimś wydawnictwie. Debiut literacki w CV może w tym pomóc, i to pomóc bardziej niż skończone studia dziennikarskie.– Tak w ogóle, to jeszcze nie obroniłem pracy magisterskiej. Nie mogę jej napisać – pracy na 50 tys. znaków, a napisałem książkę na 500 – śmieje się Michał. I dodaje: – Wolę mieć przed nazwiskiem „pisarz” niż „mgr”.

Czy z pisania książek można w Polsce żyć? Michał twierdzi, że tak. Jeśli wydaje się średnio jedną na dwa lata, a do tego każda sprzedaje się w około trzech tysiącach egzemplarzy. – Moi najbliżsi przyjaciele wiedzieli, że piszę, ale nie traktowali tego poważnie. Teraz odzywają się do mnie: „o, jednak napisałeś tę książkę” – mówi autor.

Z 30 wydawnictw, do których wysłał swoją powieść, do dzisiaj pozytywnie odpowiedziały mu cztery.

Więcej informacji o książce „Alastors: człowiek zza Słońca” na fanpage'u powieści i stronie Wydawnictwa Witanet.

Udostępnij na  (133)Skomentuj