Od studenckich etiud do wspólnych występów z Krystyną Jandą. Rozmowa z Marianną Zydek

żurnalista

Miłośnik muzycznych festiwali, folk metalu, ale muzyki filmowej i nieco spokojnejszej. Student Łódzkiej Szkoły Filmowej i przyszły kierownik produkcji (i oby producent!). Pasjonat nowinek telewizyjnych oraz filmowych, a do tego fan polskiego kina i animacji. Prywatnie fan internetowych wpisów Magdy Gessler i imprezowy wodzirej. Redaktor tvnfakty.pl, a teraz również Today.pl. Łodzianin z energią i ciekawymi pomysłami.

 6 min. czytania
 3
 233
 9 stycznia 2016
fot. materiały prasowe „Skazanych”
Jednym zdaniem: Wywiad ze studentką Łódzkiej Szkoły Filmowej, Marianną Zydek.

Jest dopiero na trzecim roku Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. W ciągu ostatnich dwóch lat zagrała już w kilkunastu projektach studenckich. Ostatnio popularność przyniosły jej role w serialu „Skazane” Telewizji Polsat oraz fabule Filipa Bajona „Panie Dulskie”, gdzie pojawiła się obok Krystyny Jandy i Mateusza Kościukiewicza. O swojej aktorskiej karierze opowiada Marianna Zydek.

Adrian Jabłoński: Przez ostatnie dwa lata w Szkole Filmowej w Łodzi udało Ci się zagrać w kilku etiudach studenckich. Praca z innymi studentami wiele Ci daje?

Marianna Zydek: Jasne. Wychodzę z założenia, że każda współpraca może mnie czegoś nauczyć. Dlatego chętnie zgadzam się na produkcje szkolne, nawet jeśli plan filmowy jest bardzo prowizoryczny. To zresztą nie wina studentów – szkolna hala filmowa nie daje takich możliwości jak profesjonalna scenografia. Zamiast prawdziwej łazienki masz wannę działającą na słowo honoru, ściany ruszające się niemal pod wpływem podmuchu z wentylatora, a kieliszki do wina w trakcie ujęcia okazują się przyklejone do stołu. I świetnie. Wyobraźnia i refleks – dwa podstawowe narzędzia aktora nigdzie nie mają takich koszar jak na planie etiud szkolnych.

AJ: Sporym projektem był bez wątpienia „Gigant” (30-minutowy dyplom reżyserki Tomasza Jeziorskiegoi), w którym przefarbowałaś włosy na różowo. Od razu się zgodziłaś?

MZ: Aktorstwo wymaga poświęceń, nigdy nie miałam co do tego złudzeń! W przypadku „Giganta” rozmawiałam z reżyserem, Tomkiem Jeziorskim o delikatnym zaróżowieniu włosów – kilka pasemek, nic wielkiego. Jednak widocznie na drodze komunikacji reżyser – charakteryzacja sprawa uległa zmianie, o czym w pełni przekonałam się dopiero po zmyciu farby. Włosy miałam w całości w kolorze buraczkowym. Wizualnie – szok. A potem myśl, że przecież to nie ja, tylko Alicja – pokręcona dziewczyna z garażowej subkultury. Kostium jest jak wehikuł osobowości. Zakładasz go i przenosi Cię w jakąś inną skórę. To jest właśnie magia mojego zawodu. Uwielbiam się w to bawić.

„Gigant”fot. Adam Suzin

AJ: To wtedy chyba po raz pierwszy zagrałaś z profesjonalnymi aktorami – Jackiem Kawalcem i Katarzyną Kwiatkowską. Jak wspominasz wspólne zdjęcia?

MZ: Strasznie mi zaimponowała Kasia ze swoim luzem i poczuciem humoru. Pamiętam, że spotkałyśmy się na planie pierwszy raz w moje urodziny. Połowa grudnia. Koszmarnie zimno, plan opóźniony, zdjęcia w nieogrzewanym kościele, wszyscy powoli tracą cierpliwość. A Kasia opowiada anegdotki o swojej podróży do Chin. O tym, jak ją tam przyjęli jak wielką aktorkę. Pękałam ze śmiechu i już nieważne było, że mam odmrożone stopy. To właśnie podziwiam w wielkich aktorach. Jak oni umieją opowiadać! Stawiam sobie za punkt honoru rozśmieszyć kiedyś całą armię początkujących aktorów z odmrożonymi stopami!

AJ: W tym roku można Cię też było oglądać w „Paniach Dulskich” Filipa Bajona czy „Skazanych” Telewizji Polsat. Udaje Ci się to pogodzić z nauką w szkole, w której zajęcia przecież macie nawet w weekendy?

MZ: Nie udaje mi się. Dlatego wszędzie się spóźniam, uczę się tekstu na ostatnią chwilę i zasypiam na zajęciach. Ale cokolwiek robię, wkładam w to całe moje serce i mam nadzieję, że chociaż w części rekompensuje to moje nieogarnięcie. Tak już mam i niestety to może być kwestia genów, więc jedyne, co mogę zrobić, to chyba przeprosić wszystkich, którzy na mnie czekali i tych czy w przyszłości będą jeszcze czekać i poprosić o ponadprzydziałową odrobinę cierpliwości. A w zamian obiecuję całą moją pasję i serducho!

Marianna Zydek w „Skazanych”fot. Mikołaj Tym, materiały prasowe

AJ: Praca przy serialu znacznie różni się od tej, której doświadczyłaś przy etiudach fabularnych czy „Paniach Dulskich”?

MZ: Zdecydowanie. Kluczem jest tutaj czas. Czas jest bardzo drogi i przy pracy w serialu, nawet takim kilkuodcinkowym jak „Skazane”, jest go zdecydowanie mniej niż przy fabule. Ta różnica daje się odczuć. Nie ma wielu dubli – trzeba się mocno skoncentrować, żeby nie palnąć jakiejś bzdury na ujęciu, bo może to być twoje jedyne. Przy „Dulskich” zdarzało się, że w ciągu dnia kręciliśmy kilka ujęć jednej dużej sceny. Najpierw próby, masz czas wszystko przemyśleć, wczuć się w klimat, wejść w emocje. A na planie „Skazanych” trzaskaliśmy nawet po osiem scen dziennie i każda na innym diapazonie emocjonalnym. Na hasło „akcja” musisz być gotowy, bo inaczej leżysz. Bywa różnie, ale na szczęście na mnie presja zawsze działała mobilizująco. Lubię adrenalinę, jaka się z tym wiąże. Potrafię się zaskoczyć swoją reakcją, kiedy jestem postawiona pod ścianą. A zdarza się też tak, że siedzę i myślę pół godziny przed ujęciem, przeprowadzam dramatyczny monolog wewnętrzny, kamera rusza, a ja mam emocjonalność o konsystencji kluski francuskiej. Znaleźć równowagę! Tego się właśnie uczę.

„Panie Dulskie” - Marianna Zydek i Mateusz Kościukiewiczfot. Marcin Makowski

AJ: Trudno przebić się do takich seriali jak „Skazane”? Dostałaś się z castingu czy może ktoś Cię zauważył?

MZ: Mam to szczęście, że te rzeczy, które mi się zdarzyły, w pewien sposób przyszły do mnie same. Nie musiałam bić się w castingowych bojach, udowadniać, jaka jestem zdolna, sprawna i giętka. Strasznie tego nie lubię. Podążam zawsze za tym, co czuję i jeszcze nigdy mnie to nie wywiodło w pole. Na zajęcia z Filipem Bajonem przychodziłam, bo lubiłam słuchać jego uwag. Potem okazało się, że jemu odpowiada moja wrażliwość i zaproponował mi rolę. Na planie świetnie się nam współpracowało, więc robimy razem kolejny film. Taka spirala szczęśliwych wypadków. Do „Skazanych” akurat casting wygrałam, ale przysięgam, że przez przypadek! Tylko dlatego, że nie miałam żadnej presji, bo nie chciałam grać w serialu. Ale życie zaskakuje. A ja za tym idę.

AJ: Przed Tobą rola w kolejnym widowisku Filipa Bajona „Kamerdyner”.

MZ: Trochę przede mną, a trochę w trakcie, bo pierwszy etap zdjęciowy mam już za sobą. I mogę tylko powiedzieć, że jak się wierzy w swoje marzenia, to naprawdę się spełniają. I wcale nie mam tu tylko na myśli tego, że spotkałam moją największą miłość. Mimo że widząc go (Daniela Olbrychskiego – przyp. red.) po raz pierwszy w charakteryzacji, spłonęłam najprawdziwszym rumieńcem wstydu: Kmicic! Cały ten film dla mnie to marzenie. Gram pruską arystokratkę, jeżdżę konno i do tego towarzyszą mi wybitne postaci polskiego kina. Ale największą przyjemnością jest kontakt z takimi ludźmi, z jakimi spotykam się tam na planie. Sztuka powstaje właśnie miedzy klapsem na koniec dnia, a tym, który zaczyna następny. Wystarczy słuchać i patrzeć – w ludziach jest wiele pięknych rzeczy. I muszę przyznać, że w takiej roli czuję się najlepiej.

O pracy w filmie Marianna Zydek opowiada także w artykule: Film - trudna branża dla młodych?

„Kamerdyner”fot. materiały prasowe
Udostępnij na  (233)Zobacz komentarze (3)