Escape-roomy podbijają Polskę. O co chodzi z modą na uciekanie?

żurnalista

Trzy osoby wcale (nie)boskie: Magda (NIE Magdalena), Marianna i Mangie (dla znajomych). Skończyła studiować dziennikarstwo radiowe, animuje, recytuje oraz imprezuje z dziećmi w wieku przedszkolnym. Namiętnie czyta nowości na rynku wydawniczym i chadza do teatru. Oprócz pracy w projekcie „Today” próbuje wydłużyć swoją dobę o parę dodatkowych godzin oraz uniezależnić się od kawy. Nie słodzi, więc nie miesza. Ma skłonności do nierzeczywistości.

 2 min. czytania
 0
 50
 1
 9 października 2015
fot. Gratisography

Jeden pokój na 40 minut za (średnio) 100 zł i czwórka znajomych. Brzmi niczym motyw przewodni z filmów z czerwonym znaczkiem puszczanych grubo po 22:00? Nie tym razem. Przyjrzyjmy się Modzie Na Uciekanie, a mówiąc prościej – o stale rosnącym zainteresowaniu escape-roomami.

Zagadkowe (dosłownie!) pokoje to miejsca, w których za odpowiednią opłatą zostajesz zamknięty wraz ze swoimi znajomymi, aby w jak najszybszym czasie z owego pokoju uciec. Po cóż to? – zapytasz zapewne. Dla funu. Dla integracji. Dla wykazania się błyskotliwym umysłem i umiejętnością trzeźwego myślenia pod presją czasu.

Przyznam szczerze, że kiedy jeden z kolegów zaproponował tego rodzaju rozrywkę, byłam podekscytowana. Jednak niemal natychmiast chęć przeżycia niezapomnianej przygody, zastąpił lęk i myśli w stylu: „Cholera, przecież ze mnie jest straszna sierota! Nie dość, że logiczne myślenie nie jest moją mocną stroną, to na dodatek spowolnię grupę i zepsuję całą zabawę”. Tak. Taka ze mnie Drama Queen. Niemniej jednak zgodziłam się wziąć udział w przedsięwzięciu i razem z Kubą, Emilem i Asią zamknęliśmy się (a raczej zrobiła to urocza pani Agnieszka) w ciemnym pokoju o lekko niepokojącej nazwie: „Psychiatryk”. Niemal natychmiast po zamknięciu drzwi Emil zwołał zebranie i rozdzielił zadania (tj. sprawdzanie obiektów znajdujących się w pokoju pod kątem poszlak). Chcąc nie chcąc, z mieszaną miną ruszyłam w stronę biurka i rozpoczęłam oględziny starych książek, lup, modeli czaszek i białych kitli. Z minuty na minutę praca szła naprzód, a z innych kątów pokoju dobiegały podekscytowane głosy „Tak! Mam to!”, „Ma ktoś kod do tej kłódki?” i „Ej, już nam niedużo zostało! Szybciej!”. Ja, sierotka, do tej pory wdzięcznie udawałam, że coś robię i starałam się nie przeszkadzać. Ale zapragnęłam także być częścią tych wybuchów radości i jakimś cudem wpadłam na jedną z ważniejszych poszlak, która umożliwiała przejście do następnego etapu – Ucieczki. Wystarczył jeden mądry ruch (okej, zrobiłam go nieświadomie, ale ciii): „Kuba? Nie wiesz co zrobić z tym kluczykiem? Zobacz, tu jest jakiś otwór w ścianie, daj, sprawdzę”. Ach, co za radość widzieć podziw w oczach swoich przyjaciół! Bezcenne!

Z pokoju wyszliśmy ok. 8 minut przed czasem, co ponoć (jeżeli Pani Agnieszka nas nie okłamała) jest całkiem niezłym wynikiem. Plusy tej, jakby nie patrzeć, zabawy? Nauka współpracy w stresujących warunkach, koncentracji, zachowania zimnej krwi podczas szybko upływających minut, ale, co najważniejsze, lepsze poznanie swoich znajomych w niecodziennej scenerii (bo przecież nie na co dzień zostajemy zamknięci na klucz w otoczeniu szkieletów i mózgów w formalinie). Escape-roomy to niezła zabawa, więc zbierajcie znajomych i uciekajcie, ile sił w nogach!

Udostępnij na  (50)Skomentuj