Igrekzet: wena sama nie przychodzi

żurnalista

Studentka kryminologii. Uwielbia kino, spacery i muzykę - od rocka, przez klasykę, po hip-hop, indie i blues. Zakochana w „Incepcji”, „Śniadaniu u Tiffany’ego” i superbohaterach ze stajni Marvela. Poza historią starożytną i kryminałami Agathy Christie, chętnie zgłębia poezję oraz podziwia geniusz Salvadora Dali. Fanka słodkiego cappuccino z dużą ilością pianki, z przyjemnością degustuje również Martini Bianco. Autorka bloga http://maturkazpolskiego.blogspot.com/.

 9 min. czytania
 0
 188
 27 stycznia 2016
fot. Maciej Malik
Jednym zdaniem: Wywiad z raperem Igrekzetem, którego solowa płyta najprawdopodobniej ukaże się jeszcze w tym roku.

25-letni raper, choć popularność zaczął zdobywać niedawno, już zyskał opinię artysty o naprawdę dużym talencie i niezwykłej barwie głosu. Pracuje nad solowym materiałem, przed nim trasa koncertowa „Tour Of The Year” oraz rok pełen wyzwań.

Adrianna Sowińska: Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?

Igrekzet: Gdy miałem 2 lata, tatko kupił kasetę Ennio Morricone i puszczał mi ją do snu. Muzyka filmowa, m.in. z westernów „Za garść dolarów” i „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. Sztos. Były też inne albumy: Alphaville, Tina Turner, Piotr Szczepanik, soundtrack z „Dirty Dancing”, z „Psów 2”. Swoją drogą, w dzieciństwie byłem fanem Bohdana Smolenia (śmiech). Gdy dorosłem, obejrzałem te filmy, z których motywy muzyczne znałem już na pamięć, a Morricone to do dziś mój ulubiony kompozytor muzyki filmowej. Bardzo chciałbym wybrać się kiedyś na jego koncert – mam cichą nadzieję, że zdążę, biorąc pod uwagę jego podeszły wiek...

AS: Obecnie czego słuchasz najczęściej?

Igrekzet: Ostatnio w moim Winampie głównie modern R’n’B i rap ze Stanów. Roy Woods nagrał świetną epkę „Exis”, Raury „Indigo Child”, Dr. Dre na „Compton” pokazał klasę. Mixtape Drake’a to najbardziej katowana przeze mnie płyta 2015 roku. Czekam na debiutancki longplay chłopaków z Majid Jordan, bo dotychczasowe single nie schodzą z głośników. Polecam.

AS: Przejdźmy do Twojej twórczości. Skąd pseudonim Igrekzet?

Igrekzet: Mt 20, 1–16.

AS: Jak wygląda u Ciebie pisanie tekstów? Jedni piszą tylko w nocy, inni podróżując, a niektórzy czekają na wenę lub inspirują się snami. Też masz jakiś rytuał?

Igrekzet: Wena sama nie przychodzi. Nigdy. Trzeba po prostu usiąść i zacząć pisać – dopiero po wprowadzeniu swojego umysłu na pewien poziom koncentracji i kreatywności mogę powiedzieć, że mam wenę i właśnie wtedy powstaje najwięcej wersów. Różnie to bywa, zdarza się, że w ciągu jednego wieczora wjedzie cała zwrotka, innym razem trzy dni rozmyślam nad jednym wersem. Wynika to z mojego perfekcjonizmu, żeby nie powiedzieć niezdrowego pedantyzmu... Nie piszę wersów-zapychaczy – każde słowo ma być w punkt, a każdy wers dokładnie odzwierciedlać moje myśli. Może i marketingowo sobie szkodzę, bo przez to rzadko coś nowego leci w eter, ale stawiam na jakość, nie ilość. To ja w pierwszej kolejności mam być zadowolony. Wierzę, że jeżeli ja będę zadowolony z mojej muzyki, to słuchacze też. Rytuały? Gdy mam w głowie pustkę, wychodzę na spacer i mamroczę wersy pod nosem (śmiech). Czasem wracam po godzinie z gotowymi linijkami, czasem z pustymi rękoma.

AS: Pytanie-klasyk: Igrek, kiedy płyta?

Igrekzet: Coraz bliżej, ale nie podam konkretnych dat, dopóki nie będzie ona leżała zmasterowana na moim dysku. Wiesz, jak jest – mówią, że obsuwa to piąty element hip-hopu. Ja się w to nie bawię. Aesop Rock powiedział kiedyś w wywiadzie coś w stylu: „Nagrałem nowy album. Możecie się go spodziewać za rok, bo póki co, jest sporo miast, w których muszę jeszcze zagrać materiał z ostatniej płyty”. Chodzi o to, by tworzyć muzykę ponadczasową, która będzie tak samo dobra, bez względu na datę premiery, a nie, że rapery tłumaczą się słuchaczom: „Ten feat ma rok, ale wychodzi dopiero teraz, bo gospodarz zamulał z wydaniem”. No i co z tego, że rok? Co to jest rok? Na moim mixtapie będzie kilka zwrotek napisanych w 2013 roku i one są tak samo dobre, jak te najnowsze.

AS: Jak tworzy się taką ponadczasową muzykę, o której mówisz? Skąd wiesz, że te kawałki z 2013 roku będą dziś tak samo dobre, jak trzy lata temu? Co prawda mówi się, że dobra muzyka się nie starzeje, ale zastanawiam się, jak to wygląda od strony twórcy.

Igrekzet: To proste: kiedyś Twoją płytę znajdą Twoje dzieci. One ją przesłuchają, a wtedy zadziała jedna z dwóch opcji: będziesz przed nimi czuć albo dumę, albo wstyd. Wystarczy mieć to na względzie podczas tworzenia i tworzyć tak, aby zadziałało to pierwsze i móc powiedzieć: „Widzicie, jaką tatko robił zajebistą muzyczkę?”. A co do utworów napisanych w 2013 – wiesz, kiedy powstał kawałek „Lepidoptera” i ile lat czekał na swoją premierę? Ja wiem, ale nie powiem (śmiech). Tak jak wspominałem wcześniej: skoro pomimo upływu czasu te piosenki nadal mi się podobają, to wierzę, że są na wystarczająco wysokim poziomie, by mogły wyjść kiedykolwiek i czas nie odbierze im ich wartości. Nawet, jeżeli coś w moim życiu się zmieniło i nie utożsamiam się już z treścią niektórych wersów, na pewno w dniu premiery znajdzie się ktoś, kto akurat jest w takiej sytuacji jak ja, gdy je pisałem. I ten ktoś te wersy poczuje.

AS: W najbliższych miesiącach czeka Cię „Tour Of The Year” – trasa koncertowa po wielu miastach Polski. Co dalej?

Igrekzet: Trasa – piękna sprawa, cieszę się, że dostałem szansę pokazania się szerszej publiczności, w końcu jestem najmniej znany z całej ekipy TOTY (Poza Igrekzetem wystąpią Żabson, Deys, Kartky, Guzior i WacToja – przyp. red.). Organizator docenił moje skille i uznał, że zasługuję na większy rozgłos, za co mu z tego miejsca dziękuję. Co dalej? Mój mixtape, kilka kolaboracji z artystami, z którymi zawsze chciałem nagrać, może jeszcze jakaś niespodzianka... Zapowiada się dobry rok, choć czeka mnie w nim sporo wyzwań, nie tylko w dziedzinie muzyki.

AS: Wspomniałeś o kolaboracjach – z kim współpracę cenisz sobie najbardziej?

Igrekzet: Pomijając tempo pracy (śmiech), uwielbiam tworzyć z NoTimem oraz BobAirem – nie są to jakieś bitmejkery, lecz świadomi, znający się na komponowaniu muzyki producenci, otwarci na wciąż nowe wyzwania. Praca z nimi jest nadzwyczaj inspirująca, a jej efekty, które już niebawem, potrafią zaskoczyć nawet nas samych – wyobraź sobie, że od kilku godzin pracujemy nad piosenką, po czym BobAir spontanicznie zagra jakąś melodię na gitarze i w jednej chwili cały zamysł kawałka wywraca się do góry nogami – Gabriel (tak ma na imię NoTime – przyp. red.) chce skakać z balkonu, ja odpalam papierosa od papierosa, ale działamy dalej. Poza tym, to są ludzie, którzy stawiają na muzykę, nie na klepanie się po pleckach, wożonko i dziecinne komentarze na YouTubie, kto zjadł rok, kto zjada, a kto dopiero zje.

AS: Wystąpiłeś gościnnie w kilku utworach Kartkiego. Jak zaczęła się Wasza współpraca?

Igrekzet: Pewnego jesiennego dnia przyjechaliśmy z NoTimem do 3/4 Underground Studio u nas w Bielsku-Białej, nie pamiętam po co, prawdopodobnie pracowaliśmy wtedy nad „Mirażem” Ad.M.y. Tak się złożyło, że przypadkiem trafiliśmy tam na Kartkiego, którego dotychczas nie znaliśmy osobiście, a który akurat kładł ostatnie szlify na swój mixtape „Preseason Highlights”. Podaliśmy sobie dłonie i pierwsze, co powiedział ten wariat, to że chciałby zaprosić mnie na swój kolejny album, a Gabrycha poprosić o jakieś produkcje. Tak się zaczęło. Kilka miesięcy później prace nad „Shadowplay” ruszyły pełną parą, a my pomagaliśmy Kubie (to imię Kartkiego – przyp. red.) zrealizować ten projekt. Gusła po świt i beczki soli, za to efekty całej współpracy ucieszyły nas wszystkich, tak więc ponowne połączenie sił przyszło już jakoś naturalnie.

AS: Zaskoczyło Cię, że płyty Taco Hemingwaya zostały tak dobrze przyjęte przez publiczność? Czytałam, że gdyby Ci zaproponował wspólny numer, to zgodziłbyś się.

Igrekzet: Szczerze mówiąc, tak, zaskoczyło mnie to. Ale to dobrze, bo wariat pokazał, że rap to niekoniecznie muzyka ulicy, od patologii dla patologii, jak niektórzy do dziś uważają. W dzisiejszych czasach rap stał się muzyką popularną, w Stanach raz po raz okupującą pierwsze miejsca list przebojów. Jasne, że bym się zgodził na wspólny kawałek z Taco. Nie musisz w 100 proc. jarać się czyjąś twórczością, aby z kimś nagrać, bo jeden artysta ma swój świat, drugi ma swój świat, a one bardzo rzadko się pokrywają. Dla mnie warunek kolaboracji jest prosty: do współpracy dochodzi w momencie, gdy te światy się zetkną – gdy obaj odczujemy potrzebę poruszenia tego samego tematu, spróbowania swoich sił w podobnej konwencji itp. Nie mówię, że hip-hop ma łączyć czy coś, ale nie ma się co nadmiernie wczuwać lub popadać w skrajności. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: robimy piosenki – jedni bardziej, drudzy mniej ambitne, ale to nadal muzyka rozrywkowa. Wielu raperom to słowo przez gardło nie przejdzie. 99 proc. z nich nut by nie umiało nazwać, a uwłacza im powiedzenie, że nagrywają piosenki.

IgrekzetFot. Maciej Malik

AS: A prywatnie słuchasz kolegów po fachu? Kto jest Twoim zdaniem najlepszym polskim raperem?

Igrekzet: Rzadko. Trudno mi czerpać przyjemność ze słuchania polskiego rapu, bo zamiast potraktować go na luzie jak normalny słuchacz, zazwyczaj mimowolnie oceniam tę muzykę przez pryzmat twórcy. Wiesz, o co chodzi – słyszysz, że delikwent nawija jakieś farmazony, które sama wymyśliłabyś w 5 minut, siedząc zaspana przy porannej kawie, no to po co tego słuchać? Jeszcze gdyby gość imponował warsztatem, miał niepowtarzalny vibe czy coś, ale on się wykoleja na bicie albo mu auto-tune fałszuje. Dlatego wolę sobie posłuchać wariatów zza oceanu, kozackich raperów lub śpiewaków. Jest, rzecz jasna, kilka wyjątków, jak choćby Bisz, RDi czy LaikIke1, których słucham z przyjemnością. Enson to liryczny geniusz, regularnie wracam też do nagrań Jimsona. Dla mnie to najlepsi raperzy w PL.

AS: Jak Twoja rodzina i przyjaciele zareagowali na to, że sam zacząłeś poważnie działać muzycznie?

Igrekzet: Pozytywnie, choć z dystansem, bo przecież nie zajmuję się tym zawodowo. Nadal robię to przede wszystkim dla satysfakcji, a jak wpada jaki talar, to tylko skutek uboczny.

AS: Nie chciałbyś, aby muzyka była Twoim sposobem na życie?

Igrekzet: Każdy by chciał. Mimo to, nie liczę, że stanie się ona moim źródłem utrzymania – to nie Ameryka, gdzie jednym albumem (lub nawet singlem) możesz dorobić się na całe życie. Tutaj trzeba umieć tworzyć hurtowo, a wiesz już, jak wygląda to u mnie. Myślę, że jeśli uda mi się zarobić na mojej twórczości dobry pieniądz, to prędzej będzie to dodatkowy zarobek, który a nuż skróci moje niewolnictwo w kredycie na mieszkanie, aniżeli podstawowy dochód.

AS: Jak reagujesz na hejty? Większość komentarzy, jakie czytałam pod Twoimi utworami na YouTubie, była pozytywna, ale wraz z liczbą fanów wzrośnie też liczba Twoich hejterów. Masz jakiś złoty środek na krytykę?

Igrekzet: Jeden powie, żebym olał rap i zajął się śpiewaniem, drugi, że podoba mu się jak nawijam, bylem tylko nie śpiewał. Jaki z tego wniosek? Cytując klasyka: Rób to, w co wierzysz, bo zawsze znajdą się głosy z dwóch stron barykady, a jeszcze się taki nie urodził... Wiesz, co dalej.

Udostępnij na  (188)Skomentuj