Skowyt: zidiociałe społeczeństwo potrzebuje prawdziwej muzyki

żurnalista

Studentka kryminologii. Uwielbia kino, spacery i muzykę - od rocka, przez klasykę, po hip-hop, indie i blues. Zakochana w „Incepcji”, „Śniadaniu u Tiffany’ego” i superbohaterach ze stajni Marvela. Poza historią starożytną i kryminałami Agathy Christie, chętnie zgłębia poezję oraz podziwia geniusz Salvadora Dali. Fanka słodkiego cappuccino z dużą ilością pianki, z przyjemnością degustuje również Martini Bianco. Autorka bloga http://maturkazpolskiego.blogspot.com/.

 8 min. czytania
 0
 131
 26 stycznia 2016
Zdjęcie z archiwum grupy
Jednym zdaniem: Wywiad z Ługim, wokalistą Skowytu. Artysta odsłania prawdę o polskiej scenie rockowej.

Ostatnio wydali punkową „Corridę”, na której nie stronili od słów krytyki i mocnych ocen otaczającej nas rzeczywistości. Wokalista Skowytu, Ługi, opowiada o swoich tekstach, trudach rynku muzycznego i dzisiejszej publiczności, która paradoksalnie wymaga coraz mniej.

Adrianna Sowińska: Wśród Waszych inspiracji wymieniacie na Facebooku „naćpanego Boba Dylana pogującego na koncercie Sex Pistols”. Kim jeszcze się inspirujecie?

Ługi: Skowyt wyrasta z tradycji buntu, dlatego inspirują nas artyści, którzy chcieli coś zmieniać. Dziś rock to muzyka trochę wykastrowana, staramy się ze Skowytem nawiązywać do tego, co kiedyś było jego istotą – do kontestacji zastanej rzeczywistości, do walki o prawa grup społecznych, które są wykluczone lub ich głos jest słabo słyszalny w dyskursie publicznym. Kiedy zakładaliśmy zespół, inspirował nas Dylan, ale również The Clash, Rage Against the Machine, Dezerter i składy hip-hopowe jak Public Enemy czy NWA. Kochamy surowe brzmienia, które sprawiają, że rock nie jest zjadliwy dla wszystkich, tak jak Iggy Pop i Stooges. Jednak dziś, po wydaniu dwóch płyt, staramy się być przede wszystkim tu i teraz, a nie w przeszłości. Dlatego śpiewamy o bankach, korporacjach, czy reklamowym ogłupianiu społeczeństwa. Te tematy kompletnie gdzieś zniknęły w gitarowej muzie i to jest trochę wstyd dla całej sceny. Żyjemy w czasach, gdy trzeba zająć stanowisko w sprawie zabierania nam praw społecznych lub „upupiania” nas gadżetami i technologią. Społeczeństwo jest coraz bardziej inwigilowane i ogłupiane. Jeśli 99 proc. zespołów rockowych śpiewa o pierdołach lub szatanie, to my chcemy reprezentować ten 1 proc., który mówi o rzeczach ważnych. Nie skupiamy się jednak tylko na polityce. Miłość w dzisiejszych czasach też sprowadzana jest do banału, próbujemy więc ze Skowytem śpiewać o niej inaczej niż wszyscy. Nawet jeśli ktoś uważa, że to śmieszne bądź naiwne.

AS: Kto jest autorem tych prawdziwych tekstów? Pewnie pisze się je trudniej niż te o szatanie i pierdołach.

Ł: Autorem większości tekstów jestem ja, czasami pomagał mi nasz gitarzysta, Aretzky. Myślę, że napisanie dobrego tekstu o szatanie, a nawet dobrego tekstu o pierdołach, też jest ciekawym wyzwaniem (śmiech). My jednak idziemy inną drogą. Nieskromnie uważam, że warstwa tekstowa w Skowycie należy do tych z górnej półki w polskim rocku. Nie jest wcale łatwo napisać coś, co potem działa na koncertach i co ludzie chcą z nami śpiewać. W latach 80. i 90. teksty były bardzo ważnym składnikiem muzyki gitarowej. Tak wyrośli giganci jak Nosowska, Kazik, Grabaż czy Muniek, który choć pisze prosto, niemal zawsze „trafia” idealnie z doborem słów. To był inny czas, ludzie czekali na ich słowa. Dziś jest trudniej. Publika rockowa ogólnie nieco zidiociała, tak samo jak reszta społeczeństwa. Nasi starzy czytali Fromma i oglądali Bergmana. Dziś hitem jest Kapitan Ameryka i Coelho. To dużo mówi o nas. W stacjach radiowych najlepiej przyjmowane są kawałki o niczym, które są tłem do prowadzenia samochodu czy klepania kotleta w kuchni. Staramy się ze Skowytem walczyć o przywrócenie muzyce rockowej pazura, wyraźnej postawy światopoglądowej. Uwolnić ją z tej matni neutralności, którą się w Polsce promuje. Nawet jeśli czasem robimy coś, co nie jest społecznie uznawane.

My mamy cały czas problemy z reakcjami ludzi. I na nasze teksty, i na nasze wypowiedzi. A to, że za ostro, a to, że chamsko, a to, że wbrew prawu. Kurde, olać takie gadanie. Ostatnio na Facebooku jakiś koleżka przyczepił się, że wrzuciliśmy zdjęcie graffiti Skowytu, które podesłał nam fan z Warszawy. Ekstra wykonany wrzut z szablonu, który udostępniliśmy. Facet zaczął się ciskać, że promujemy wandalizm. I ma do tego oczywiście prawo. Tyle że my jesteśmy zespołem punk rockowym. Nasze miasto zawalone jest brzydkimi reklamami, za które płacą korporacje. I nic nie da się z tym zrobić. Nie podoba mi się to, ale państwo ma gdzieś, czy obywatele sobie życzą tych reklam. Dlatego cieszymy się z takiego graffiti, bo to jest forma obywatelskiego nieposłuszeństwa. Wyrwanie kawałka przestrzeni publicznej na coś innego niż reklamę. To taki przykład tego, jak funkcjonujemy i tego, o czym czasami śpiewam.

AS: Społeczeństwo nazywasz „zidiociałym”. Rozumiem, że starasz się dotrzeć do tej inteligentniejszej części ludzi. Przekłada się to chyba na Wasze zyski? W końcu o wiele łatwiej jest sprzedać „hity o niczym”. Was pewnie popularne stacje radiowe nie zagrają.

Ł: Myślę, że artyści, którzy chcą reprezentować jakąś ideę czy poglądy, powinni się bardziej skupiać na tym, by dotrzeć do tzw. zwykłego człowieka. Ta „inteligentniejsza” część, o której mówisz, zazwyczaj jest już raczej zorientowana w bolączkach dzisiejszego świata. Krzyczenie do nich niewiele daje, bo oni wiedzą, w czym problem. Dużo większym wyzwaniem jest trafić do człowieka, któremu ten przekaz może choć trochę pomóc w odnalezieniu się w rzeczywistości. Dobrze to obrazuje np. hermetyczność i zamknięcie sceny punkowej. „Kumate” zespoły grające dla „kumatej” publiki. Wszystko fajnie, my tez czasem gramy na takich imprezach. Ale jednak to jest trochę ciągle stanie w miejscu. Dlatego Skowyt, nagrywając kawałki pokroju „Ona jest nazi” czy „Tandeta”, które jednak czasem w jakimś radiu polecą, stara się poszerzyć grono odbiorców takiego przekazu.

Jeśli chodzi o zyski, to nie ma o czym gadać. W Polsce granie muzyki rockowej raczej nie przynosi kokosów. Chyba że idziesz już w totalnie miałką nutę w stylu Nickelback itp., czyli taki korporacyjny rock, jak ja to nazywam. Czasami nieco przypadkiem uda się też sprzedać coś, co jest takim bardzo leciutkim graniem i kupią to dzieci z podstawówki lub LO. Cała reszta młodych kapel grających rasową muzę gitarową raczej nie zarobi. Większość kapel, nawet bardziej znanych od Skowytu, które znam, składa się z ludzi pracujących w innych zawodach. Bo z muzyki się nie utrzymają. Zobacz, że bardzo mało jest stosunkowo „młodych” rockowych kapel, które się wybiły w ostatnich latach i zapełniają np. Stodołę. Ostatni taki band rockowy to chyba Luxtorpeda, ale za tym zespołem stoi legenda sceny, Litza (Litza to pseudonim Roberta Friedricha – przyp. red.). Kto jeszcze, Coma? Przecież oni debiutowali kilkanaście lat temu! Ktoś młodszy? Małym wyjątkiem jest Kabanos, który przyciąga tłumy, ale też pracowali na to długie lata – pomaga im zresztą dość dowcipna forma muzyczna i tekstowa.

My ze Skowytem mamy o tyle szczęście, że gdzieś po drodze trafiliśmy na przychylnych nam ludzi w Antyradiu, WOŚP-ie i kilku innych instytucjach, które same z siebie nas wsparły. Ale też nie jest tak, że lecimy tam non stop. Mimo to, mamy lepszy start niż 90 proc. zespołów w Polsce, bo przynajmniej udało nam się gdzieś jako tako przebić. Możemy pojechać do Katowic czy do Gdańska i ktoś przyjdzie na koncert.

SkowytZdjęcie z archiwum grupy

AS: Twoje słowa nie wróżą dobrze przyszłości polskiej sceny rockowej. Przecież o wiele trudniej jest znaleźć czas na próby, nagrywanie płyt i koncerty, gdy w tygodniu trzeba normalnie chodzić do pracy. Jak Tobie udaje się to pogodzić?

Ł: Poruszyłaś ciekawy problem. Rzeczywiście do pewnego stopnia za „stępienie” ostrza rockowej sceny odpowiada sytuacja materialna kapel. Kiedyś rockiem zajmowali się rebelianci, ludzie czujący się wyrzutkami. Ludzie, którzy nie czuli się zależni od systemu, bo albo zarabiali na muzyce, albo – tak jak w PRL – ogólnie nie mieli perspektyw na godne życie i mieli wszystko w dupie. Dziś grają w większości ludzie, którzy w jakiś sposób są częścią systemu, bo pracują, zarabiają, mają mało czasu. A przecież często mają jeszcze rodziny z dziećmi na utrzymaniu. Wiadomo, że taka sytuacja nie sprzyja duchowej rewolucji czy mentalnej rebelii.

W Skowycie nie jest kolorowo, nie wszyscy dobrze zarabiamy. Ale mamy na tyle elastyczne zajęcia pozamuzyczne, że możemy w tę muzykę jeszcze jakąś dozę energii i przekazowego uderzenia włożyć. Ale rozumiem, że nie każdy ma na to ochotę i siłę. Takie czasy. Ja akurat mam ten komfort, że praca, którą wykonuję, przynosi mi na tyle pieniędzy, że nie muszę się przejmować, co do garnka włożyć. I to jest bardzo dobre w muzyce, ponieważ kompletnie nie zależy mi na tym, by na niej zarabiać. W związku z tym mogę mówić, pisać i śpiewać, co chcę. Nie jestem od nikogo zależny. Dlatego nie jest możliwa żadna forma nacisku na moją twórczość. Ostatnio ktoś mi zagroził, że wyrzuci moje płyty na śmietnik z powodu moich wypowiedzi i poglądów. Mogę mu odpowiedzieć: rób, co chcesz, stary, ja i tak nie żyję z tego, czy kupiłeś moją płytę, czy nie.

Myślę, że rock czy też szerzej – muzyka – przekazowo się niedługo ocknie. Czasy są niestabilne, ludzie mają słabe warunki do życia, a władza, zarówno poprzednia, jak i obecna, wkurwiają. Na świecie też zachodzi wiele procesów, które sprawiają, że młodzi ludzie zaczynają powoli rozumieć, że życie nie kończy się na nowym smartfonie czy pójściu do klubu i sponiewieraniu się co sobotę.

AS: „Achtung, Polen!” wydaliście w 2012 r., „Corridę” w 2015 r. Na następny krążek też fani będą musieli czekać trzy lata?

Ł: Nie, tym razem ogarniemy się szybciej. Największym błędem Skowytu była właśnie tak długa przerwa między płytami. To się nie powtórzy. Zbyt długo kazaliśmy na siebie czekać.

Udostępnij na  (131)Skomentuj