Co łączy rowery i LSD? Historia odkrycia słynnego narkotyku

żurnalista

Samozwańczy varsavianista i krytyk społeczny. Próbował swoich sił w świecie filmu, reklamy, handlu, a nawet społecznictwa. Wieczorami, zwłaszcza w weekendy, walczy w Internecie na argumenty z licznymi antagonistami. Uważa, że czyni go to zamaskowanym superbohaterem. Twórca larpów i gier miejskich, kocha podróżować sposobami niestandardowymi. Jako literacki hipster czyta rzeczy, które już dawno nie są modne i prawdopodobnie już nigdy modne nie będą. Najłatwiej jest go spotkać nieogolonego z kubkiem po brzegi wypełnionym kawą i papierosem niedbale zatkniętym w zębach.

 3 min. czytania
 0
 7
 2 grudnia 2015
Fot. Pixabay
Jednym zdaniem: Historia powstania LSD i słynnej, rowerowej przejażdżki jego twórcy.

Wsiadając na rower, bardzo staramy się być trzeźwi. Jeśli tego nie dopilnujemy, łatwo o horrendalnie wysoką grzywnę i utratę prawa jazdy, o nieszczęśliwym wypadku nawet nie wspominając. Chyba że jesteśmy naukowcem testującym na sobie dziwne, dopiero co odkryte chemiczne substancje. Wtedy możemy pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa.

LSD, środek halucynogenny, o którym krążą (niebezpodstawne) żarty, jakoby pozwalał widzieć smoki i różowe słonie, powstał w procesie syntezy w 1938 roku. Jego twórca, szwajcarski chemik Albert Hoffman próbował wtedy odkryć środek pobudzający układ oddechowy. Wytworzona substancja nie spełniła jego oczekiwań, badania nad nią zarzucił więc na całe pięć lat. Gdy w 1943 roku postanowił ponownie sprawdzić jej możliwości i znaleźć dla niej zastosowanie, uznał, że najlepiej będzie przetestować ją na sobie. Nie spodziewał się, jak bardzo aktywny jest wytworzony przez niego środek i myśląc, że zażywa zupełnie bezpieczną dawkę, wybrał się na odjechaną rowerową przejażdżkę wszech czasów.

Jadę? Nie jadę!

Hoffman po raz pierwszy przyjął LSD, inhalując się nim zupełnie przez przypadek. W efekcie uznał, że świat wokół niego faluje i stwierdził, że powinien sprawdzić właściwości substancji, świadomie przyjmując wyznaczoną dawkę. 16 kwietnia zażył pozornie nieszkodliwe 250 mikrogram środka i jak gdyby nigdy nic postanowił wrócić do domu na rowerze. W wycieczce tej miał mu, na wszelki wypadek, towarzyszyć laboratoryjny asystent, świadomy, że doktor przeprowadził na sobie eksperyment. Rezultaty przekroczyły najśmielsze oczekiwania naukowca.

Po krótkiej chwili przemierzania ulic Bazylei Hoffman z wściekłością zauważył, że mimo energicznego pedałowania jego pojazd nie ruszył się z miejsca. Badacz próbował przebierać nogami szybciej, nie przynosiło to jednak żadnych efektów. Odwrócił się do swojego asystenta, by sprawdzić, czy i jego rower płata mu figle. Zamiast znajomej twarzy zobaczył jednak coś, co opisał później jako „straszliwą maskę”.

W rzeczywistości doktor pędził na rowerze jak opętany. Całe szczęście Bazylea nie słynęła wtedy z tłocznych ulic, inaczej na pewno życiem przypłaciłby tę karkołomną podróż. Jego asystent ścigał go urokliwymi uliczkami, a naukowiec pedałował zaciekle, myśląc, że wciąż stoi w miejscu. Mimo kompletnego odpłynięcia zdawał sobie jednak sprawę, że znajduje się pod wpływem halucynogennego środka wielokrotnie silniejszego niż się spodziewał. Gdy tylko dotarł do domu, opił się mlekiem, które neutralizuje toksyny. Następnego dnia nie czuł się skacowany. Właściwie miał doskonałe samopoczucie i dobry humor, a za najważniejszą obserwację swojej wariackiej wycieczki uważał silnie pobudzoną wyobraźnię, choć dostrzegał również skutki uboczne: ból głowy i zimne poty.

Trudne dziecko

Odkryty przez Hoffmana środek zaczęto stosować w badaniach psychoanalitycznych. Odnotowano, że korzystnie wpływa na pacjentów z niektórymi psychicznymi zaburzeniami. Sam odkrywca z dumą nazywał go lekiem dla duszy. Gdy LSD trafiło na czarny rynek i zaczęto je stosować go w tym samym celu co inne narkotyki, substancję zdelegalizowano. Naukowiec odebrał to jako osobisty cios. Do końca 102-letniego życia (imponujący wynik jak na człowieka, który dość regularnie się narkotyzował) walczył o to, by przywrócono możliwość stosowania jego odkrycia w psychiatrii. Rok przed śmiercią wybitnego chemika dopuszczono w Szwajcarii możliwość testowania LSD na ludziach śmiertelnie chorych.

Swoje doświadczenia z halucynogenem oraz burzliwą dla świata nauki historię jego istnienia Hoffman opisał w książce „LSD: Moje trudne dziecko”. W tym przypadku trudność wychowawcza nie wynika jednak z błędów rodzica. To ludzie, którzy wypaczyli zastosowanie substancji, na wiele lat zablokowali sprawdzenie całego spektrum jej właściwości, które mogły się okazać użyteczne w medycynie i badaniach nad ludzką psychiką. W dzisiejszych czasach panuje powszechne przekonanie, że to pewne odurzające środki są złe. Zapomina się jednak, że prawdziwymi czarnymi charakterami są ludzie, którzy postanawiają wykorzystywać je w egoistycznym celu.

Udostępnij na  (7)Skomentuj