Powiedziała. Tak po prostu. Bez zbędnych ceregieli, oboje zawsze cenili sobie szczerość. „Jest jeszcze ktoś i kocham go. Ale to nie znaczy, że między nami coś się zmieniło. To nie znaczy, że nie kocham już Ciebie. Wciąż chcę z Tobą żyć. Tak jak planowaliśmy, tylko trochę inaczej”.
Najprościej tłumaczy się poliamorię (gr. poli – wiele, amor – kochać) jako umiejętność obdarzenia wyższymi, romantycznymi uczuciami więcej niż jedną osobę. W USA dobre pół miliona osób żyje w związkach poliamorycznych. Czy to oznacza, że mają haremy, są mormonami albo tworzą kopulatorskie komuny hippisowskie? Nie. To bardzo krzywdzący, ale w wielu środowiskach wciąż popularny stereotyp. Poliamoria oznacza tyle, że tak samo silną i intensywną miłością są w stanie obdarzać więcej osób. Może, ale nie musi łączyć się to z seksem. Może, ale nie musi oznaczać to prowadzenia dwóch i więcej gospodarstw domowych. Najpiękniejsze w poliamorii jest to, że oparta jest ona na wzajemnych ustaleniach, uczciwości wobec samego siebie i wszystkich ludzi wokół oraz niczym nieograniczonej wolności.
ON: Nie musiałem tego zaakceptować. Nikt mnie do tego nie nakłaniał. Gdybym nie umiał, ona po prostu by odeszła. Tylko tyle i aż tyle. Wystarczyło sobie uświadomić, jak wielka wyrwa zostałaby w moim sercu, gdybym jej na to pozwolił. Po dwóch dniach wewnętrznej walki uznałem, że akceptuję ją taką, jaka jest. Uświadomiłem sobie, że taką ją właśnie pokochałem, mimo że wielu rzeczy nie byliśmy wówczas jeszcze świadomi. Najważniejsze jest jednak to, że dzięki temu zacząłem na nowo odkrywać i akceptować samego siebie.
ONA: Nie mogłam zrobić inaczej. Czułam to wszystko bardzo mocno i nie chciałam go okłamywać. Najbardziej bałam się, że on tego nie zaakceptuje, że nie zaakceptuje mnie takiej, jaka jestem. Bałam się, że on nie kocha mnie, tylko swoje wyobrażenie o mnie. Zastanawiałam się, czy kiedy okaże się, że to, jak mnie widział, to po prostu ulotna mgiełka, to nie postanowi przypadkiem odejść. Okazało się, że znał mnie lepiej, niż sądziłam. Mówi, że od początku akceptował i kochał we mnie coś, o czym po prostu jeszcze nie wiedział.
Jako przykład wielorakiej relacji życiowo-seksualnej często podaje się Kalinę Jędrusik i jej wyjątkowo udane małżeństwo. Kolejni kochankowie artystki byli akceptowani przez jej męża, jednak musieli przejść jego swoisty „casting”. Kiedy z kolei on chciał rozpostrzeć uczuciowo-erotyczne skrzydła, ona pomagała mu dobrać krawat na kolejne randki. Najważniejszym filarem ich związku była miłość. Reszta nie liczyła się dla nich w obliczu tego, że żyją z ukochanym partnerem.
ON: Mieszkaliśmy razem już jakiś czas. Oboje jesteśmy szaleni, spontaniczni. Oboje kochamy wolność. Nie spodziewaliśmy się tego, ale wraz ze wspólnym zamieszkaniem na nasz związek zaczął padać cień rutyny. Wciąż byliśmy szczęśliwi, ale zdarzało nam się pomrukiwać, że kiedyś żyliśmy trochę inaczej. Dużo więcej potrafiliśmy czerpać z pojedynczej chwili. Wraz z pierwszym wyznaniem dotyczącym jej poliamorii powróciła namiętność, szaleństwo i żar. Każda spędzana z nią chwila stała się dla mnie wyjątkowo cenna, podobnie jak dla niej każdy ułamek czasu, który ja mogłem jej poświęcić. Na nowo odkryliśmy, jak bardzo się kochamy, jak nasza więź jest niemal namacalna. Oboje zrozumieliśmy też, że jeśli w tygrysach pociąga nas ich wolność i dzikość, to nie można sobie wytresować takiego zwierzęcia ani zamknąć go dla siebie w klatce. Wtedy wciąż będzie piękny, ale odbierzemy mu to, co stanowi o jego istnieniu i pozwala nam patrzeć na niego z pełnym uczuciem i pożądaniem. Takimi właśnie jesteśmy tygrysami. I na nowo odkryliśmy swoją wolność.
ONA: Wciąż chcemy też razem żyć. Żadne z nas nie odeszło w swoją stronę. Nasz związek nabrał kolorytu, pozwolił nam opuścić mentalne klatki, zrozumieć, że ciasny wybieg to dla nas i naszych emocji za mało. Jednak to wciąż nie wyklucza wspólnego domu, rodziny i dzieci. Po prostu odrzucone zostaną łańcuchy konwenansów.
W pochodzącym z postępowej Szwecji cyklu kryminałów „Millenium” opisana jest relacja, którą nazwać możemy poliamoryczną. Główny bohater, Mikael, tkwi w związku opartym na namiętności z zamężną kobietą. Jej partner nie dostrzega w tym nic złego. Akceptuje tę relację, rozumie, na czym ona jest oparta, szanuje emocjonalność swojej małżonki. Wszystko polega tam na absolutnej szczerości.
ON: Najważniejsze to szanować siebie nawzajem. Gdy jesteśmy wobec siebie uczciwi, gdy szczerze się kochamy, nie możemy traktować siebie jak rzeczy. To nie tak, że ja „łaskawie się nią dzielę”. To ona dzieli swój czas między osoby, które kocha. Zależne jest to od potrzeb tych osób, ale też od jej własnych potrzeb. By taki związek trwał, trzeba powiedzieć sobie wprost: ludzie to nie rzeczy, a ich emocje to nie zabawki. Akceptacja to nie po prostu tolerancja. Gdy coś jest elementem osobowości kogoś, kogo kochamy, to kochamy również to w takiej osobie. Kocham ją, kocham również jej umiejętność obdarzania miłością wielu różnych osób. Kocham ją i to, co ją definiuje, całym sobą.
ONA: Tu nie ma miejsca na zazdrość. Tu nie ma miejsca na traktowanie ludzi jak swoją „własność”. Tu jest miejsce tylko na prawdziwą miłość. A prawdziwa miłość to ta, w której kochamy wszystko, co nosi w sobie druga osoba, wszystko, co ją charakteryzuje. Nie wybrane jej elementy.
ON: To nie znaczy, że nigdy nie jest trudno. Nie jest łatwo o osoby, które to rozumieją i akceptują. Zazdrość jest w ludziach silna, chcą mieć innych tylko dla siebie. Ja też musiałem przewalczyć wiele obaw, stoczyć wewnętrzną bitwę, zanim to wszystko sobie poukładałem.
ONA: W tak budowanych relacjach ta akceptacja jest najważniejsza. Nie mamy gwarancji, że czyjeś słowa są prawdziwe. Może po prostu rozpaczliwie nie chce nas stracić? W tym wszystkim bardzo łatwo jest skrzywdzić siebie i innych, jeśli jest się nie w pełni przekonanym co do chęci życia w relacji poliamorycznej.
Najsłynniejszym chyba poliamorykiem jest Tilda Swinton. Od lat żyje w takiej udanej relacji z dwoma mężczyznami. Nie boi się mówić o tym, nie chciała pozostawać w ukryciu.
ON: Najbardziej nie cieszy mnie koncepcja istnienia ludzi, którzy chcieliby zupełnie mi ją „odebrać”, mieć tylko dla siebie. Taka relacja nie jest dla wszystkich, musi być bardzo przemyślana, gdy godzimy się w niej żyć. Te powiązania są delikatną pajęczynką. Gdy nadrywasz swoją nić, możesz zasiać ogólne spustoszenie. Tu nie ma miejsca na „spróbuję”, nie ma szans, by coś nam się „wydawało”. Przede wszystkim jednak nie ma tu miejsca na oszukiwanie samego siebie, bo wówczas oszukujemy też wszystkich innych. To wszystko jest bardzo trudne. Społeczeństwo jest wciąż bardzo zamknięte, oparte na konserwatywnej hipokryzji.
ONA:Bardzo łatwo jest skrzywdzić kogoś, kto wcale nie chce żyć w takiej relacji. Trzeba uważać, by nawiązywać kolejne związki metodą drobnych kroków. Tu skracanie dystansu nie musi być wcale dobre. Każdy musi rozumieć, w czym będzie uczestniczył, odrzucić zazdrość, otworzyć się i pozbyć konwenansów. Każdy musi bardzo dobrze znać siebie i dobrze znać osobę, z którą rozpoczyna kolejny dla niej związek. Bardzo trudno jest przyznać, nawet przed sobą samym, że kocha się więcej osób tą samą miłością. W kolejnych relacjach nie musimy wcale budować życia tak jak w poprzednich. Nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Niektórzy chcą, by wszystkiego było po równo. A wszystkiego musi być wedle potrzeb. Wszystkich potrzeb. Nikt w tej relacji nie może pragnąć tego człowieka tylko dla siebie. Ważne jest, by postawić sobie pytanie: „Czy gdybym mógł sprawić, by druga osoba kochała tylko mnie, to czy bym to zrobił?”
ON: Jeśli odpowiedź brzmi tak, to wcale nie akceptujesz jej taką, jaka jest. Chciałbyś, by była inna. Ludzie mogą mieć też problem ze zrozumieniem, że związki w pocie czoła się buduje. Nowe osoby w relacji mogą chcieć, by dane im było od razu wszystko, co ma już druga osoba. Mimo że wcześniejszy partner musiał sam na to wszystko zapracować. Mogą mieć trudności ze zrozumieniem tego, że to, że muszą się podobnie postarać i przejść wszystkie naturalne dla budowania związku etapy, wcale nie jest niesprawiedliwe. Właśnie to jest absolutnie naturalne i zupełnie sprawiedliwe, uczciwe wobec wszystkich.
ONA: Zazdrość? Zazdrość jest bardzo negatywna. Niszczy miłość. Rozbija relacje między ludźmi. My wolimy ją odrzucić.
ON: To nie znaczy, że jest w tej relacji zawsze nieobecna. Mieści się w lęku przed np. byciem w relacji kimś trzecim, czwartym, na doczepkę. Ktoś jest zazdrosny o jakiś stopień już istniejących związków. To złe i wiele psuje. W ogóle cała zazdrość o pewne rzeczy jest tu bardzo destrukcyjnym czynnikiem.
ONA: Trzeba też pamiętać o silnej obawie, że ktoś się pomylił. Był wobec samego siebie nieuczciwy i odkrywa, że to wszystko go krzywdzi, że nie potrafi. Wtedy postawi nas przed wyborem, stracimy go.
ON: Przy pojedynczym związku trzeba się mocno natrudzić, włożyć masę pracy w to, by był udany. A co dopiero przy kilku, tak przeplecionych?
ONA: Nasz znajomy o podobnej miłosnej orientacji mawia, że to wiąże się zawsze z wzięciem na siebie wielu bardzo trudnych relacji. To ogromny ciężar. To walka o to, by się udało.
ON: To walka z zamkniętym na takie związki, nieakceptującym ich światem.