Miłość aż po grób. O związku z herą

adept

Jest pasjonatką mody i szeroko pojętej kultury. Studiuje filologię polską i kształci swój warsztat pisarski. W wolnych chwilach biega po centrach handlowych lub siedzi w pierwszym rzędzie w teatrze. Wieczna romantyczka, która wieczory kocha spędzać z lampką wina i dobrą książką. Na co dzień jest mega pozytywnie nakręconą osobą, która lubi poznawać świat, szokować i zachwycać. Zawsze nosi przy sobie rewolwer zdobiący jej żebra, maksymę dzięki której poznaje siebie, a w najbliższym czasie ma w planach nową dziarę - odbicie swoich ust na szyi. W przyszłości albo przeczytacie jej książkę albo będziecie uważać ją za nową Annę Wintour.

 4 min. czytania
 2
 167
 14 października 2015
Fot. Flickr
Jednym zdaniem: O miłości.

Nie czytałabym tego opowiadania rano. Wieczorem też nie. Ani w południe, ani na podwieczorek. Nie do obiadu, nie do kolacji, nie na lunch. Na śniadanie też nie. Przeczytałabym to o 00:51. Dlaczego? Więcej opowie Wam On.

Mam na imię Franek. Jestem 18 letnim chłopakiem. Nie chodzę do liceum – rzuciłem. Nie palę i nie piję. Lubię kontemplować. Przyjaźnię się sam ze sobą, lubię nocne rozmowy, a no i mam pasję. MIŁOŚĆ – jedyną w moim życiu. Heroinę.

„A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź...”

Ludzi nigdy nie lubiłem. Nie rozumiałem ich głupoty. Nie chodziłem na imprezy w klubie, na spotkanie towarzyskie czy do kina. Wolałem domówki. Tam poznałem Ją. I się zakochałem. Miała czarne oczy, mroczną duszę i dawała mi ukojenie. Jak żadna kobieta w moim życiu. Patrzyłem i nie dowierzałem. To się zdarza? Spokój, cisza w mojej głowie? To możliwe?

Zaprzyjaźniliśmy się. Poznała mnie ze swoimi przyjaciółkami: amfą i koką. Jednak na dłuższą metę męczyły mnie. Ona nie.

Lubiła mnie całować. Czasami wysysała ze mnie całe życie. Była niezadowolona, że nie poświęcam jej tyle czasu, ile ona chce, że nie dochodzi między nami do zbliżeń. Chodziłem wtedy przygnębiony, smutny, zły. Nie chciałem się z nią kłócić. Ulegałem.

„Wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj”

Wtedy pierwszy raz ją rozpaliłem i poczułem, jak krew płynie mi w żyłach. Jak szybciej bije mi serce na jej widok, na jej smak. Jak moja krew i jej ciało współgrają. Jak się dopełniają. Byłem szczęśliwy.

Dni mijały nam wspólnie. Przyznam – trudno ją było utrzymać. Pieniądze jakby znikały. Ale czy nie warto poświęcić dla niej wszystkiego? Znajomych, szkoły, życia? Co robiliśmy w wolnym czasie? Często razem leżeliśmy i oglądaliśmy gwiazdy, czułem wtedy taką błogą apatię, a zarazem euforię. Uwielbiałem z nią tańczyć. Nieważne, czy w tle rozbrzmiewał Michael Jackson czy muzyka klasyczna. Byliśmy w swoim świecie.

W ciągu 3 miesięcy naszej bliskiej znajomości ona dzień w dzień namawiała mnie na małe tatuażyki na rękach, między palcami, na stopach. Kropki symbolizujące nasze spotkania. Trochę bolały, jednak były piękne.

Po roku wyczuwałem znudzenie. Często mówiła mi, że nadal za mało nas łączy. No więc zamieniłem jedno spotkanie na dwa. Rano i wieczorem. Miała rację – pomogło. Znów miałem dobry humor. Zacząłem chodzić na spotkania z ludźmi. Czasami jakieś wino czy hasz nad Wisłą. Jednak nie na długo.

„Ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań...”

W ciągu tego roku zmieniłem się. Oczy miałem mniejsze, tatuaże zakrywały całe moje dłonie. Miałem problemy z jedzeniem, często budziłem się z depresyjnymi myślami. Jednak wtedy odwracałem się do Niej. Uśmiechała się i całowała mnie na powitanie. Moja miłość. Moja idealna. Jedyna.

Tak minęły dwa lata, a jej wciąż było mało. Czułem się jakby chciała mnie zjeść. Ale ulegałem. Zamieszkałem z nią. Do naszych zbliżeń dochodziło sześć razy dziennie. Z czasem stały się rutyną. Nie czułem po nich takiej euforii jak kiedyś. Po prostu potrzebowałem jej do życia. Do funkcjonowania. Bez niej byłbym nikim.

Uzależniłem się. Panikowałem, gdy jej nie było. Miałem w głowie milion myśli. Wrzeszczałem, umierałem od środka. Nienawidziłem siebie. Swojego odbicia w lustrze. Jej też nienawidziłem, tak strasznie mnie usidliła. Pamiętam, że pewnej nocy uderzyłem ją pierwszy raz. Chciałem się z nią rozstać. Chciałem się pozbyć tej szmaty. Tej kurwy, która zatruwała mi życie. Nie mogłem.

Ona wracała. Przecież była moja. A ja jej. Tyle razem przeżyliśmy, a ja chciałem ją zostawić? Plułem sobie w twarz. W nocy poprawiałem tatuaże żyletką. Wtedy mogłem odpokutować za moje złe myśli – o mojej wybrance.

„We śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu”

Znów było między nami dobrze. Burza przeszła i pojawiło się błękitne niebo, choć czasami szarzało. Ja byłem coraz bardziej wycieńczony tymi zmianami. Jej humorami. Wolałem, jak była blisko mnie, jak była we mnie, a ja w niej. Pamiętam tą noc. Była pełnia. Spotkałem się z nią na rogu ulicy – tam, gdzie zawsze. Długo rozmawialiśmy o naszej relacji. Chciałem, żeby mnie zrozumiała. Powiedziałem jej, co czuję. Że ją kocham, ale mam dość życia wśród tych ludzi, wśród tego zamętu, że się męczę, że nie umiem myśleć. Że jestem na skraju wyczerpania. Chcę jej i tylko jej.

Zrozumiała. Była wtedy taka blada, taka krucha, delikatna, piękna. Po chwili odpowiedziała:

„To już koniec twoich cierpień ukochany, już na zawsze będziemy razem”

Była 00:51. Wtedy oddaliśmy się sobie na zawsze. Moje cierpienie się skończyło.

Franka znalazł bezdomny. Leżał zaćpany pod śmietnikiem. Umarł szybko. Bezboleśnie. Przedawkował. Po sekcji, kiedy rozcięli jego ciało, żyły były przepełnione miłością jego życia. Heroiną.

Udostępnij na  (167)Zobacz komentarze (2)